piątek, 27 lutego 2015

"Są sprytne, przebiegłe i niezwykle uparte, a jednocześnie przerażone. Chcą umrzeć, bo boją się życia."

Nie lubię, kiedy ludziom wydaje się, że wiedzą cokolwiek o rzeczach, których nie doświadczyli. Ale tej pani się udało. Fragment jej pracy:

"JA ANOREKTYCZKA, JA BULIMICZKA"

"Między anorektyczkami i bulimiczkami a resztą świata jest mur. Zbierając materiały do pracy doktorskiej, mieszkałam w domach 30 pacjentek, zdobywałam ich zaufanie, rozmawiałyśmy. Mam nadzieję, że przejmujące zwierzenia i powstałe na ich podstawie portrety pomogą bezradnym rodzicom i wychowawcom zobaczyć, co jest za tym murem.

Często spotykałam się z tym, że rodzice dziewczyn nie byli w stanie przyjąć prawdy o naturze bulimii i anoreksji. Bardzo trudno zrozumieć te choroby „normalnemu” człowiekowi. Bo to pęd do samozagłady. Gwałt na podstawowej potrzebie warunkującej istnienie - odżywianiu. Zapewne dlatego traktuje się bulimię i anoreksję jak fanaberię rozpieszczonych, pędzących za modą panienek, „którym z dobrobytu w głowie się poprzewracało”. Trudno sobie wyobrazić, że te „fanaberie” mogą się zakończyć śmiercią. „Epidemia” anoreksji i bulimii zatacza coraz szersze kręgi. Według różnych danych choruje od 0,5 do 2,5 proc. uczennic i studentek. Zagrożona chorobą jest co trzecia nastolatka. Dziewczyny głodzą się, godzinami ćwiczą, łykają setki tabletek przeczyszczających, prowokują wymioty, czasem piją różne świństwa. Są sprytne, przebiegłe i niezwykle uparte, a jednocześnie przerażone. Chcą umrzeć, bo boją się życia. Każda osoba cierpiąca na anoreksję lub bulimię jest jedyna i niepowtarzalna, ale specjaliści zajmujący się tym zjawiskiem wyodrębnili pewne wspólne cechy tych pacjentek. Na podstawie badań, prac naukowych, rozmów z psychiatrami, a także rozmów z dziewczynami cierpiącymi na zaburzenia jedzenia stworzyłam zbiorowe portrety anorektyczek i bulimiczek. Uzupełniam je wypowiedziami pacjentek.

ZAWSZE POD KONTROLĄ - Portret anorektyczki
Zwykle jest to nastolatka lub młoda kobieta. Jej figura różni się od figury zdrowych rówieśniczek - nawet bardzo szczupłych. Uwagę zwracają patykowate ręce i nogi (uda i ramiona często są szczuplejsze od łydek i przedramion) oraz twarz, która niczym kwiat słonecznika kiwa się nad wiotką łodygą ciała. Jest miła i grzeczna. Od wczesnego dzieciństwa stara się nie sprawiać nikomu kłopotów. Podporządkowuje się nakazom i normom, jest skłonna do poświęceń. Nie lubi walczyć, głośno upominać się o swoje, woli zrezygnować z własnych planów, marzeń. Stara się zadowolić rodziców i nie przynieść im wstydu. Zdolna; poziom jej inteligencji jest przeważnie wyższy od średniego, ale nie wierzy we własne możliwości. Bardzo dużo się uczy, jest pilna i właśnie wokół wykształcenia koncentruje swe życiowe plany. Zamknięta w sobie, skrupulatna i konformistyczna. Nie potrafi się otworzyć, zaufać i chociaż samotność ją męczy, nie udaje się jej nawiązać bliższych kontaktów z rówieśnikami. Zawsze jest zdystansowana i jakby nie do końca obecna; przekonana, że nikt jej nie lubi i nie szanuje. Nie pozwala sobie na okazywanie emocji, nie potrafi nazywać swoich uczuć. Jej zachowanie sprawia wrażenie przemyślanego i dokładnie wystudiowanego. Bardzo rzadko uzależnia się od narkotyków czy alkoholu, ponieważ te używki pozbawiłyby ją poczucia kontroli nad sobą i otoczeniem. A ona boi się wszystkiego, co spod tej kontroli się wymyka. Przeraża ją prawdziwe życie, nieprzewidywalne i pełne niespodzianek. Kontrolowanie wagi i spożywanego jedzenia daje jej namiastkę władzy, niezależności - decydowania o sobie i życiu. Nienawidzi swojego ciała, które postrzega w sposób zniekształcony, jako znacznie grubsze, niż jest w rzeczywistości. Ciało ją więzi i krępuje. Dlatego często lekceważy sygnały, które ono wysyła (gorączka, chłód, ból). W ten sposób wyraża bunt przeciwko własnemu organizmowi. Stosując się do reguł, które sama wyznacza, czuje się dumna i wreszcie wzrasta jej poczucie własnej wartości. Jej upór, ambicja, wytrwałość i perfekcjonizm prowadzą do sukcesów w odchudzaniu, a zatrzymanie miesiączki daje poczucie niemal boskiej władzy nad własnym organizmem. Jest dumna z tego, że potrafi zatrzymać biologiczne procesy i żyć na krawędzi śmierci. Paradoksalnie, zamiast wraz z utratą kilogramów tracić również siły, anorektyczka nabiera wiatru w żagle. Czuje się lekka, pewna siebie i wreszcie szczęśliwa. W tym okresie chętnie podkreśla swoją szczupłość. Nosi krótkie spódniczki i obcisłe bluzeczki. Początkowa euforia szybko jednak ustępuje miejsca depresji. Związane jest to z niedożywieniem i zużyciem zapasów tłuszczu, gromadzonych przez organizm, również w organach wewnętrznych i mózgu. Chora staje się apatyczna, zmęczona, rozdrażniona. Toczy bezustanną walkę z własnym ciałem, które bólem, głodem, uczuciem ciągłego chłodu wysyła alarmujące sygnały. Nie chce się leczyć, nie przyznaje się do problemu i panicznie boi się przytyć, ponieważ jest to związane z utratą kontroli. Z czasem w jej organizmie dochodzi do zmian neuroendokrynologicznych i spadku hormonów. Anorektyczka odrzuca swoją kobiecość i seksualność. Jeżeli już ma partnera, szuka u niego uczuć i zachowań ojcowskich. Potrzebuje jedynie czułości, oparcia i poczucia bezpieczeństwa. Lubi być traktowana jak dziecko, ponieważ boi się samodzielnego podejmowania decyzji, odpowiedzialności i dorosłego życia. Obwinia siebie za wszystkie problemy rodzinne. Bardzo cierpi i potrzebuje pomocy, ale jak wystraszony szczeniak gryzie każdą wyciągniętą w jej stronę rękę.

ZAWSZE W MASCE - Portret bulimiczki
Jej figura jest przeciętna, ma nawet skłonności do niewielkiej nadwagi. Może jednak gwałtownie chudnąć lub tyć. To zależy od częstotliwości ataków objadania się i stosowania środków przeczyszczających. W jej wyglądzie zwracają uwagę zniszczone zęby, czasem krwawe wybroczyny na twarzy, opuchlizna oraz blizny lub rany na dłoniach od zębów, powstające w trakcie prowokowania wymiotów. Bulimiczka jest niespokojna, nerwowa i humorzasta: wesoła, a za chwilę smutna. Z jednej strony idealizuje obraz własnej osoby, wiele od siebie oczekując, z drugiej - na skutek niskiej samooceny pogardza sobą. Bardzo potrzebuje akceptacji otoczenia, ale kiedy się z nią spotyka, nie wierzy w jej prawdziwość. Bardzo słabo radzi sobie z przykrymi emocjami, jest mało odporna na stres. Czuje się tak, jakby nie istniała, ponieważ nie potrafi wyraźnie określić granic własnego „ja”. Jest zawsze taka, jaką chciałoby ją widzieć otoczenie. Naiwnie myśli, że spełniając oczekiwania innych, zasłuży sobie na miłość i szacunek. Tworzy ją świat zewnętrzny i obecna chwila. Nie potrafi odmawiać. Powiedzenie „nie” wiąże się dla niej zawsze z jakąś stratą, a z poczuciem straty nie radzi sobie zupełnie. Nie umie powiedzieć, czego oczekuje od życia, czego pragnie. Dlatego mocno angażuje się w wiele czynności (działalność społeczna, koła zainteresowań, sport, prace charytatywne, nauka, seks). Tak wiele zobowiązań ją przerasta, ale ona nadal nie umie powiedzieć "nie", bo nie potrafi dokonywać wyborów. Jest aktorką grającą w różnych teatrach. Ta różnorodność prowadzi czasem do wystąpienia mitomanii, kłamstw i gubienia się w rzeczywistości. Bulimiczka nigdy nie ściąga maski. Boi się spojrzeć sobie prosto w twarz, zajrzeć w głąb siebie. Nakłada więc kolejne maski i gra „superkochankę”, „duszę towarzystwa”, „superkumpla” lub „supercóreczkę”. Jednak mimo rozpaczliwej walki o odrobinę sympatii i akceptacji ze strony otoczenia, wciąż prześladuje ją uczucie osamotnienia, niedostosowania i beznadziejności. Obwinia się o wszystkie niedociągnięcia i niepowodzenia. Stale towarzyszy jej strach, że może zostać zdemaskowana. Nie odrzuca swej seksualności i kobiecości. Wprost przeciwnie. Chętnie flirtuje, starając się zdobyć chociaż namiastkę prawdziwej miłości. Często zachowuje się impulsywnie, nie jest w stanie osiągnąć samokontroli. Bulimiczka nierzadko kradnie, nadużywa alkoholu i narkotyków. W przeciwieństwie do anorektyczki doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ma problemy z jedzeniem i że zupełnie sobie z nimi nie radzi. Przed wyznaniem prawdy bliskim i lekarzowi powstrzymuje ją wstyd. Nie chce burzyć starannie wypracowanego obrazu własnej osoby i przyznać, że są chwile, gdy zupełnie nie panuje nad sobą i MUSI JEŚĆ! JEŚĆ! JEŚĆ! To pomaga jej rozładować napięcie, a także dostarcza przyjemności. Gdy bulimia przybiera charakter uzależnienia, chora sama nie wie, czego boi się bardziej: życia z bulimią, czy życia bez bulimii."

poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Moi bliscy wiele razy prosili, żebym nie mówiła o chorobie, żebym starała się zapomnieć o szpitalu. Bo po co mi taki stygmat? Ale ja nie potrafię nie mówić, nie potrafię zapomnieć. Ja bym chciała wyjść na ulicę i krzyczeć. Bo w tym szpitalu i podobnych szpitalach nadal są ludzie, bo nadal wielu ludzi choruje i nie mogę przestać o nich myśleć. Spotykam kilka osób, które tam poznałam i wiem, jak trudno im się leczyć, jak trudno znaleźć pracę. Dla wielu ludzi szpital jest najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Choć jest taki brzydki, czują się tam lepiej niż wśród nas. Zepchnięci na margines, postanowili na nim zostać. Ci, którzy wyszli ze szpitala, przychodzą tam, żeby chwile posiedzieć na korytarzu, wypić kawę z automatu przy szatni, coś narysować w sali terapii oddziału, w którym byli leczeni. Bo w tym szpitalu czują się bezpieczni, bo mogą tam popatrzeć na lekarzy i pielęgniarzy, którzy byli przy nich w najczarniejszej godzinie. Uważam, że trzeba w jakiś sposób pokazać osobom chorującym, że są dla nas cenne, jakoś lepiej o nich zadbać, pomagać wracać do nas."

Całość artykułu, który niestety ukazuje prawdę o polskich oddziałach psychiatrycznych:

http://kobieta.gazeta.pl/kobieta/1,107881,16797378,Spalam_w_palarni__O_warunkach_w_szpitalu_psychiatrycznym.html?as=1


...oczywiście nie wszystkich i niektórych też nie aż w takim stopniu. Ta reczywistość jest smutna.

czwartek, 5 czerwca 2014

"Wyszłam z domu, by wejśćna grzbiet nieboskłonu i skoczyć bez spadochronu, choć mam lęk wysokości"

Wracam tu tylko na chwilę, bo strasznie dużo się pozmieniało. Jestem teraz zupełnie inną osobą. Sporo sukcesów za mną. Nareszcze dałam samej sobie przyzwolenie, żeby coś mi się udało. Nie boję się już być skuteczna. Ale kosztowało mnie to dużo pracy; stąd ta moja nieobecność. Głupio mi przez to, że najczęściej pisałam tutaj, kiedy nie było najlepiej, a teraz, kiedy jest naprawdę świetnie nie raczę się tym nawet podzielić. Postaram się nadrobić zaległości. Mam wiele do powiedzenia. Na własnej skórze przekonałam się, jak zbawienny wpływ na proces zdrowienia ma pasja. Jestem szczęśliwa i wiem, że to widać. Ostatnio jeden chłopak, którego poznałam w szpitalu napisał do mnie z prośbą o poradę. On dalej tkwi w tym samym miejscu, co dwa lata temu, ale cieszy mnie, że widać już pierwsze przebłyski świadomości i chęci podjęcia leczenia. Samo to, że do mnie napisał o tym świadczy. Czasem głupio mi, że z kimś zupełnie obcym rozmawiem o tak osobistych sprawach, ale z drugiej strony wiem, że ja sama pewnie szybciej wyzbierałabym się z choroby, gdybym miała takiego przewodnika. Czuję, że jestem zdrowa i mam ochotę powiedzieć o tym całemu światu! ...nie no, spokojnie - nie zrobię nic głupiego. Chociaż przyznaję, że po tym wszystkim, co mnie spotkało; po tej kilkuletniej nocy w moim życiu nie wstydzę się mówić o niej ludziom. Może to źle; może jednak człowiek powinien zachować pewne rzeczy dla siebie. Ale szlag mnie trafia, kiedy spotykam się z taką ignorancją i nieświadomością ludzi, którzy uważają się za inteligentnych. Dostępu do mojego bloga nie ograniczam uż tak, jak kiedyś. Cieszę się, że mam wokół siebie tylu dobrych ludzi! Chociaż zdarzają się też plastusie :D Do czynienia miałam ostatnio z paroma pseudointelektualistami, którzy do czasu wydawali się znośni, ale po głębszym poznaniu okazali się po prostu tępakami ukrywającymi swoje kompleksy i niewiedzę pod przykrywką elokwencji. Zastanawia mnie tylko, czy tacy ludzie naprawdę nie dostrzegają tego, z jakim dystansem i pobłażaniem są traktowani przez wszystkich dookoła, czy po prostu nie chcą tego widzieć?

sobota, 7 grudnia 2013

znów jestem tym nieśmiałym dzieckiem ze szkolnych czasów

Jestem ostatnio nadaktywna - tutaj i na facebooku ...wszędzie tylko nie w prawdziwym życiu. Ostatni tydzień spędziłam w domu, głównie w łóżku, na zwolnieniu lekarskim. Byłam trochę przeziębiona, ale raczej nie na tyle, żeby siedzenie w domu było niezbędne. Ale miałam już dość Krakowa, mojego mieszkania, współlokatorek, studiów. Potrzebowałam przerwy od życia, a że akurat złapało mnie coś w stylu grypy, nie pogardziłam zwolnieniem lekarskim. Problem polega na tym, że narobiłam sobie zaległości, a wcale nie jest lepiej. Jeszcze bardziej nie chce mi się tam wracać. Jak to się dzieje, że jedyne na co mam ochotę, to treningi? Ale co więcej, nie moje, na których powinno mi zależeć bardziej ze względu na zbliżające się mistrzostwa, tylko te nowe, w mojej rodzinnej miejscowości, które nie dają mi nic, poza własną satysfakcją. Mam ochotę na rzeczy, które są bez sensu, ale cieszę się, że przynajmniej nie przestało mi zależeć na wszystkim. Wczoraj, kiedy poszłam po receptę na te leki nasenne, pani doktor stwierdziła, że niezbędny jest powrót do psychotropów. Całkowicie beznadziejnie. Muszę się przygotować na wtorek, żeby lepsze wrażenie zrobić na doktorze T. Tak, jak już wspominałam, nie jest przecież jeszcze całkiem tragicznie, skoro pozostał chociaż jeden aspekt mojego życia, na którym mi zależy. Na szczęście do poniedziałku zostaję jeszcze w domu, bo dostałam skierowanie na jakieś dziwne badania.Strasznie wkurza mnie mój chłopak i czuję, że nieuchronnie zbliża się koniec naszego związku. Chyba tego chcę... Tylko że kiedy jesteśmy razem, nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić. Nie wiem, jak miałabym mu to powiedzieć. Obawiam się, że najlepszym sposobem będzie doprowadzenie się do takiego stanu, żeby on sam już ze mną nie wytrzymał i mnie po prostu zostawił. Ale wiem, że niszczenie siebie nie jest rozwiązaniem problemów. Podobno... NIE JEST NIE JEST NIE JEST NIE JEST!!! I będę sobie to powtarzać tak długo, aż samą siebie przekonam.

proszę o umożenie wszystkich stanów lękowych

Niemożność zaśnięcia powoli staje się coraz bardziej frustrująca. Przez trzy ostatnie noce nie udało mi się zasnąć nawet na chwilę, z reguły udawało mi się to rano. Kiedy całkowicie wkurwiona łykałam kilka pernazyn i przepijałam jakimś syropkiem. Nieodpowiedzialne. I chuj. Spróbujcie nie przespać choćby 30 godzin pod rząd. Też sięgnęlibyście po cokolwiek, żeby tylko na chwilę odpłynąć. Nie wiem, czy to przez nie, czy przez ciągle zbyt małą ilość snu czułam się dzisiaj tak dziwnie. Moja mama stwierdziła, że tak dłużej być nie może i zabrała mnie do lekarza rodzinnego, więc mam już moje różowo - niebieskie wspomagacze snu. W kolejce czekałam 2 godziny. Strasznie raziło mnie jarzące światło ze szpitalnych żarówek, ludzie wkurwiali tak niemiłosiernie...

Siedząc w tej śmierdzącej przychodni przypominałam sobie wydarzenia z zeszłego roku. W nocy z 5 na 6 grudnia Anastazja nocowała u mnie, ale jako, że obydwie miałyśmy wtedy problemy ze snem, noc spędziłyśmy na pieczeniu pierniczków, pakowałyśmy prezenty na święta, a później pochowałyśmy w różnych miejscach upominki dla nas. Wtedy w mieszkaniu była jeszcze moja współlokatorka - C i nasz znajomy, którego muszę nazwać Werterem. On zmył się trochę wcześniej, a my przekopałyśmy pół mieszkania w poszukiwaniu niespodzianek. Przez chwilę wydawało mi się wtedy, że jesteśmy szczęśliwe. Z resztą: zapach pierników w całym mieszkaniu, grzane wino, papierosy, świadomość, że jeszcze trochę i wszystko się zmieni. Takie miałam przeczucie tamtego dnia. No i zmieniło się faktycznie, ale nie tak, jak myślałam. Rano musiałam lecieć szybko na uczelnię, a później jeszcze na wizytę do psychiatry, więc zostawiłam Anastazję w mieszkaniu i wyszłam. Ona też miała wizytę tego dnia. Wiem, że dowiedziała się wtedy, że lekarz chce ją znowu zamknąć na oddziale. Od tamtego momentu sprawy potoczyły się zbyt szybko i chaotycznie, żebym była w stanie je odtworzyć. Spotkałam się z nią w opłakanym stanie. Zachowywała się dziwnie i mówiła jakieś dziwne rzeczy, co uznałam za skutek kilku nieprzespanych dób. Powiedziała, że chce jechać do domu, więc pomogłam jej dogadać się z wujkiem, który jechał w tą samą stronę. On ją zabrał, a ja nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wróciłam na zajęcia. To był akurat wykład z wiedzy o filmie, czy coś takiego i oglądaliśmy film. Już na początku zadzwonił mi telefon. Nieznany numer. Ojciec Anastazji. Pytał co się z nią działo w ostatnim czasie. Mówił, że ma okropne pogorszenie nastroju, nie są w stanie się z nią dogadać. Chwilę później kolejny telefon. Znaleźli u niej opakowania po lekach, które najprawdopodobniej zażyła w dużych ilościach. "Seronil - wiesz co to jest? Ona to brała? ...nie, ja to biorę. Miałam w mieszkaniu kilka paczek, miałam też spory zapas pernazyny i nasennych." Boże, co ona wzięła?! Za chwilę kolejny telefon: Anastazja nie ma już kontaktu z rzeczywistością, ma wysoką gorączkę i mdleje. Biorą ją na SOR. Później informacja o płukaniu żołądka i że następnego dnia najprawdopodobniej przewiozą ją do psychiatryka. Jej ojciec zrozpaczony mówi do mnie, jakby błagał mnie o pomoc: mówi, że wie, że ja mam podobny problem, prosi, żebym zrozumiała jego położenie, płacze, "nie rób tego swoim rodzicom". Nie wiem, co mam powiedzieć. Jest mi wstyd, że tyle razy zamieniałam życie mojej rodziny w koszmar. Jak mam pomóc temu mężczyźnie? Ile mogę do nich dzwonić?! Muszę wiedzieć, co dzieje się z Anastazją, ale nie chcę się im wtrącać do życia. Więc rozłączyłam się. W międzyczasie zajęcia się skończyły powstało wokół mnie ubeczanej i roztrzęsionej spore zamieszanie. Chciałam szybko znaleźć się w mieszkaniu i iść spać. Uciec z tego świata chociaż chwilowo. Jak się obudziłam, wróciłam do życia, jakby nigdy nic. Chyba wtedy jeszcze to wszystko do mnie nie docierało. Chyba nawet teraz nie dotarło całkowicie.